FujiFilm GFX 100S – pierwsze Fuji, które pokochałem

Do trzech razy sztuka. Był X-Pro1, X-T4 i X-M5. Żaden z tych trzech modeli, delikatnie mówiąc, nie przypadł mi do gustu. Mimo to postanowiłem dać FujiFilm jeszcze jedną szansę. Tym razem zdecydowałem się na GFX-a, by sprawdzić, jak naprawdę wygląda fotografowanie średnim formatem.

FujiFilm czy Hasselblad?

No właśnie – i tu pojawia się pytanie. Początkowo mój wzrok skierował się w stronę szwedzkiej, legendarnej marki. Rozważałem zakup ładnego egzemplarza Hasselblada X1D lub X1D II. Niestety, bardzo często trafiałem na aparaty z uszkodzonymi gumowymi elementami albo z wyraźnie poobcieranym korpusem. Egzemplarze w stanie idealnym natomiast odstraszały ceną. A przecież sam korpus to dopiero początek wydatków – trzeba jeszcze pomyśleć o odpowiednich obiektywach. Dodatkowo Hasselblad X1D ma opinię aparatu powolnego, w zasadzie pozbawionego sensownego autofokusa. Zbierając wszystkie te minusy do kupy, coraz bardziej zacząłem kierować swoją uwagę w stronę flagowej serii FujiFilm, czyli GFX.

Tutaj wachlarz możliwości okazał się naprawdę szeroki. Do wyboru jest wiele modeli. Na wstępie odrzuciłem „pierwszy wypust” średniego formatu od Fuji, czyli GFX 50S i 50R – uznałem, że lepiej poszukać czegoś nowszego. W naturalny sposób trafiłem więc na oferty GFX 50S II. Tu jednak pojawił się dylemat, ponieważ ceny zadbanych egzemplarzy tego modelu były bardzo zbliżone do cen GFX 100S.

Ostatecznie więc w mojej torbie fotograficznej zagościł FujiFilm GFX 100S, kupiony w zestawie z podstawowym, kitowym obiektywem 35–70 mm ze zmiennym światłem f/4.5–5.6.

Pierwsze wrażenia

FujiFilm GFX 100S na pierwszy rzut oka wygląda jak pełnoklatkowa lustrzanka. Kształt, proporcje i wielkość aparatu przywodzą na myśl konstrukcje Nikona czy Canona sprzed dwóch dekad. Jak przystało na średni format, body ma całkiem pokaźne rozmiary, ale jest na tyle kompaktowe, że bez problemu mieści się w przeciętnej torbie czy plecaku fotograficznym. Spora bryła przekłada się na wygodę użytkowania – chwyt jest bardzo komfortowy, a przyciski duże i łatwe w obsłudze. Duży plus należy się także za wyświetlacz na górze korpusu, działający na zasadzie e-papieru znanego z czytników e-booków. Nawet po wyłączeniu zasilania ekran nie gaśnie, pokazując ostatnio ustawione parametry lub histogram ostatniego zdjęcia. Rewelacyjne rozwiązanie.

Żeby jednak nie było zbyt idealnie, muszę zwrócić uwagę na rozmieszczenie niektórych przycisków, które nie do końca odpowiada moim preferencjom. Na przykład przycisk szybkiego menu „Q” jest niewielki i umieszczony na szczycie uchwytu od wewnętrznej strony. To dla mnie mało intuicyjne miejsce, wymagające przyzwyczajenia. Podobnie z przyciskiem obok spustu migawki – jest ciasno wciśnięty, przez co obsługa bywa nieco utrudniona. Na szczęście z czasem można się do tego przywyknąć. Nie są to poważne wady ergonomiczne, które realnie utrudniałyby korzystanie z korpusu, raczej drobne niedogodności.

W modelach z matrycą APS-C przeszkadzał mi układ menu oraz jego „prymitywna”, mało przejrzysta grafika. Tutaj sytuacja wygląda zdecydowanie lepiej. Wydaje mi się, że to zasługa większego wyświetlacza. Większa przestrzeń pozwala na bardziej logiczne rozplanowanie poszczególnych „klocków”, co bezpośrednio przekłada się na wygodę obsługi. Nie jest to system idealny, ale wyraźnie lepszy niż w mniejszych modelach.

Na koniec warto wspomnieć o dobrej jakości zastosowanych materiałów, stosunkowo niewielkiej masie korpusu oraz odchylanym ekranie. W płaszczyźnie pionowej pracuje on bez żadnych ograniczeń, a dodatkowo można go uchylić jeszcze na bok, do wnętrza aparatu. To rozwiązanie często okazuje się niezwykle przydatne i z chęcią z niego korzystam.

Jakie zdjęcia robi GFX 100S?

Gdy po raz pierwszy zrobiłem zdjęcie aparatem FujiFilm GFX 100S (z obiektywem Fujinon GF 35–70 mm f/4.5–5.6), szczęka dosłownie opadła mi do podłogi. Już sama wielkość zdjęcia robi ogromne wrażenie. Mamy tu matrycę 100 Mpx, co przekłada się na rozdzielczość pliku 11 648 × 8 736 pikseli. Z tych liczb łatwo wywnioskować, że proporcje matrycy wynoszą 4:3. To jednak drobiazg. Najważniejsze jest to, co naprawdę przykuwa uwagę – szczegółowość i ostrość obrazu. Są po prostu rewelacyjne! O ile zdjęciom z pełnoklatkowych korpusów Sony czy Leiki trudno coś zarzucić, o tyle FujiFilm GFX działa jak sprzęt z innej ligi. Tutaj wszystko jest bardziej wyraźne, przyjemniejsze dla oka, a przy tym absolutnie nieprzesadzone.

Przechodząc do rozpiętości tonalnej i odwzorowania kolorów, mogę napisać jedno: FujiFilm GFX 100S produkuje JPG-i niemal idealne. Takie, które otwieram w Lightroomie i… zastanawiam się, czy w ogóle ruszać jakikolwiek suwak, bo zwyczajnie nie ma takiej potrzeby. Żaden inny aparat nie daje tak doskonałych plików prosto z puszki. Przynajmniej żaden, z którym miałem okazję do tej pory pracować. Leica SL jest bardzo blisko, ale Fuji stoi o jeden poziom wyżej. Koniec, kropka.

Oczywiście pliki RAW (RAF) także są bardzo przyjemne w edycji. Ich jedynym mankamentem jest „waga” – są tak duże, że powodują wyraźny spadek wydajności programów do obróbki. Nie jest to jednak powód, by z nich rezygnować. Po prostu osoby korzystające z komputerów sprzed kilku lat będą musiały uzbroić się w cierpliwość. Pojedynczy plik RAF prosto z aparatu zajmuje około 200 MB na karcie pamięci. Dlatego rozsądnym wyborem będą dwie karty SD o pojemności 128 GB – to konfiguracja optymalna i dająca spokój podczas dłuższej pracy.

Szybki czy wolny?

W czasach, gdy pełnoklatkowe bezlusterkowce osiągają kolejne szczyty w szybkości i wydajności, aparaty średnioformatowe wciąż bywają postrzegane jako wolne i nadające się raczej do spokojnej fotografii studyjnej czy krajobrazowej. Ja jednak nie pracuję w studiu, nie jestem też pasjonatem fotografowania pejzaży – używam sprzętu głównie podczas urlopów i weekendowych wypadów. Tym bardziej ciekawiło mnie, jak w takich warunkach poradzi sobie GFX 100S.

Muszę przyznać, że wypadł lepiej, niż się spodziewałem. To oczywiście nie jest aparat sportowy, który w ułamku sekundy ustawia ostrość na oku poruszającej się osoby, ale jego układ AF działa zaskakująco sprawnie i wystarczająco dobrze w większości codziennych sytuacji. Co więcej, w menu znajdziemy sporo opcji umożliwiających dopasowanie pracy autofokusa do własnych preferencji. Mogę się tylko domyślać, że następca – GFX 100S II – radzi sobie jeszcze lepiej, ale już ta generacja w pełni „daje radę”.

Jedynym zauważalnym ograniczeniem jest zapis plików na kartę pamięci. Surowe zdjęcia ważące po około 200 MB wyraźnie obciążają procesor, przez co zapisywanie bywa odczuwalnie wolniejsze. Na szczęście bateria zaskakuje pozytywnie – jej wydajność jest porównywalna do większości pełnoklatkowych konstrukcji. Mimo to, wybierając się na całodniowy spacer po mieście, warto mieć przy sobie drugą, w pełni naładowaną.

Podsumowując

Zacząłem ten wpis od stwierdzenia, że nie przepadam za aparatami ze stajni FujiFilm. Modele z matrycą APS-C nigdy nie skradły mojego serca – mam wobec nich długą listę zastrzeżeń. Jednak GFX to zupełnie inna historia. Owszem, seria średnioformatowa przejęła kilka rozwiązań ze swoich mniejszych „braci”, ale całościowy obraz wypada zupełnie inaczej i robi zdecydowanie lepsze wrażenie.

Zdjęcia rejestrowane przez 100-megapikselową matrycę robią ogromne wrażenie. Jeśli dodać do tego przyzwoitą ergonomię oraz wystarczającą szybkość działania, okazuje się, że GFX 100S to naprawdę udany aparat – sprzęt, który daje frajdę z fotografowania i świetne rezultaty.

Kupując go, zakładałem, że trochę się nim „pobawię”, a potem zamienię na coś innego. Po kilku miesiącach użytkowania mogę jednak stwierdzić jednoznacznie: ten aparat zostanie ze mną na dłużej. Na razie nie zamierzam go wymieniać na żaden inny model.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze