Cyfrowa Leica M – który model warto kupić?

Cyfrowa rewolucja z początku XXI wieku dopadła również Leikę, chociaż ta przez lata uparcie deklarowała całkowite oddanie fotografii analogowej.

„Nie da się” – tak przez wiele lat twierdzili inżynierowie Leiki pytani o to, kiedy wypuszczą na rynek cyfrowy dalmierz. Konstrukcja modelu M była taka, że trudno było ją przerobić, zamieniając tradycyjną kliszę na matrycę. Szlaki przetarł Epson R-D1. Japończycy udowodnili, że można, więc Niemcy nie mieli wyboru. I tak w 2006 na targach Photokina pojawiła się Leica M8.

Poniżej postaram się nieco bliżej przedstawić cyfrowe modele serii M. Pominę liczne wersje specjalne, które choć ciekawe, stanowią ciekawostkę na rynku i przeważnie pełnią rolę kosztownych eksponatów ukrytych w gablotach kolekcjonerów.

Postaram się również dokonać swojej subiektywnej oceny poszczególnych modeli zestawiając ich wady i zalety.

M8

Mówiąc wprost – następca M7. Pierwsza cyfrowa Leica, która nie była pozbawiona wad. Szczegółowy opis modelu znajduje się w jednym z poprzednich wpisów, więc nie będę się powtarzał. Wspomnę tylko, że wszedłem w posiadanie tego aparatu w 2018 roku, zupełnie przez przypadek. Był to „zakup impulsywny”. Przeglądając Allegro zobaczyłem ofertę sprzedaży i pomyślałem – „kupię ten zabytek, pobawię się i sprzedam”. Byłem po prostu ciekawy, jak działa, zwłaszcza w porównaniu do M240, którym fotografowałem już jakiś czas.

Po zakupie byłem w szoku. M8-ka zachwyciła mnie do tego stopnia, że wolałem jej używać, zamiast M240. Szybko doszedłem do wniosku, że M8 ma u mnie „dożywocie”. Pomimo wszystkich wad.

Moja M8. Gołym okiem ciężko zauważyć, ale głębokość body delikatnie wzrosła w stosunku do analogowego M7. Wersja po liftingu – M8.2 miała czarne wypełnienie logo, zamiast czerwonego.

M8 produkowano od 2006 roku, a w 2008 do sprzedaży trafił nieco poprawiony model M8.2. Jeżeli mamy możliwość wyboru, warto się nim zainteresować, chociażby ze względu na poprawiony mechanizm migawki. Ofert sprzedaży musimy szukać za granicą, bo M8 i M8.2 były modelami produkowanymi krótko i w małych ilościach.

Zalety:

  • Dźwięk migawki. Absolutnie niepowtarzalny, zbliżony do wyzwolenia migawki analogowego modelu, po którym następuje przewinięcie filmu. Można się zakochać od pierwszego zdjęcia.
  • Jakość wykonania. Zaleta właściwie wszystkich aparatów z Wezlar. Czujemy w ręku, że mamy do czynienia z czymś na prawdę dobrze zrobionym.
  • Prostota obsługi. Tu nie ma bajerów, menu jest bardzo skromne. Trzeba skoncentrować się na fotografowaniu, a nie zabawie w przestawianie opcji.
  • Koszty. Obecnie najtańszy sposób, żeby wejść w posiadanie cyfrowej M-ki. Ceny do niedawna oscylowały w granicach 1000 Euro, ale ostatnio można zauważyć mocną tendencję zwyżkową. Oferty za 1.200-1.500 Euro znikają dosyć szybko. Szukając na prawdę ładnej sztuki, trzeba wyłożyć jeszcze więcej pieniędzy.
  • Jakość obrazka i kolory. Matryca CCD z osłabionym filtrem czerwonym generuje niepowtarzalny obrazek. Jeżeli nie korzystamy z opcjonalnego filtra nakręcanego na obiektyw – mamy super-sprzęt do fotografii czarno-białej.
  • Wytrzymała bateria. Starcza na prawdę na długo. Zwłaszcza w porównaniu z nowoczesnymi bezlusterkowcami. Mozna zapomnieć o jej istnieniu.

Wady:

  • 10 Mpx. Na obecne standardy to żałośnie mało, ale w praktyce wystarcza. Doskonała optyka Leiki + niepowtarzalna matryca CCD Kodaka powodują, że obrazek można oglądać bez kompleksów w skali 1:1.
  • Matryca APSH. To nie jest pełna klatka, czyli w dużym skrócie ogniskową mnożymy przez 1,33.
  • ISO. Lepiej nie przekraczać wartości 800. Aczkolwiek szum matrycy M8 ma specyficzny wygląd. Bardziej przypomina ziarno filmu analogowego. Kolejna wada, którą można potraktować jako zaletę.
  • Bardzo wolne działanie. Chcesz podejrzeć zdjęcie po jego wykonaniu? Musisz poczekać. Przynajmniej 5 sekund na zapisanie na karcie pamięci, a później kolejne 5 sekund na jego wyświetlenie na podłej jakości ekranie. W praktyce nie oglądasz wykonanych zdjęć, bo wcześniej się zestarzejesz. Efekt jest taki, że dłużej pomyślisz przed zrobieniem zdjęcia, co wyjdzie Ci na dobre! Zrobisz mniej zdjęć, ale za to lepszych.
  • Oprogramowanie. Wygląd menu jak z lat 80-tych. Działa dobrze, ale lubi się przywiesić. Trybu zdjęć seryjnych lepiej nie dotykać. To nie jest sprzęt do szybkiej fotografii.
  • Serwis. O ile analogowe modele można w miarę bezproblemowy sposób przywrócić do życia, to z M8 jest już problem. Oficjalny serwis zapowiedział, że nie ma już matryc i ekranów do M8, inne części też pewnie się kiedyś skończą i to będzie duży problem.
  • Dostępność. Nie był to popularny model, ofert na rynku wtórnym jest niewiele. Przez ostatnie kilka lat na polskim rynku zauważyłem 2 oferty sprzedaży, które szybko zniknęły.

Ciężko obiektywnie ocenić M8. Z jednej strony model ten jest uważany za najgorszą cyfrową Leikę. Klienci nie byli z niej zadowoleni, więc firma szybko zaczęła prace nad następcą – modelem M9. Z drugiej strony, trzymając ten aparat w ręku, w roku 2021 można się nim zafascynować i czerpać ogromną radość z jego użytkowania. Proces robienia zdjęcia Leiką M8 jest niepowtarzalny i daje doznania niedostępne w żadnym innym cyfrowym aparacie. Jego największe wady stają się zaletami. Wolne działanie sprzyja świadomemu dobieraniu kadrów, dźwięk migawki wywołuje ciarki na plecach, a kolory matrycy Kodaka są fenomenalne!

M9

Następca M8 nazywa się M9. Wszedł na rynek w 2009 roku i śmiało można powiedzieć, że okazał się rynkowym sukcesem. Względem poprzednika zmieniło się dużo. Matryca była nadal wykonana w technologii CCD, ale miała już wymiary pełnej klatki i grubszy filtr IR (0.8 zamiast 0.5 mm), który gwarantował poprawne kolory na zdjęciach. Wymiary i ergonomia obsługi były właściwie te same, co w M8, ale postęp technologiczny pozwolił na zwiększenie szybkości działania aparatu. „Tak powinna wyglądać pierwsza cyfrowa Leica M” – stwierdzili klienci i ruszyli do sklepów zostawiając absurdalne kwoty pieniędzy w zamian za M9. Popyt szybko przerósł podaż, więc na wymarzony aparat trzeba było poczekać. Leica była zaskoczona ciepłym przyjęciem nowego modelu i musiała szybko zwiększyć moce produkcyjne swojego zakładu.

Czarna wersja M9. Wygląda praktycznie tak samo jak M8 (fot.: materiały prasowe producenta)

Wygląd nie zmienił się względem M8. Znaczącą zmianą było pojawienie się w wybranych wersjach innej okleiny – skóry zamiast materiału znanego jako wulkanit.

Wkrótce po premierze M9, w 2011 roku pojawił się waraiant M9-P, gdzie „P” oznaczało „Professional”. Było to nawiązanie do historycznych modeli przeznaczonych dla zawodowych fotoreporterów. Zmiany względem zwykłej M9 były kosmetyczne: na ekranie wyświetlacza pojawiło się odporne na zarysowania, szafirowe szkło, z przedniej części obudowy zniknęło czerwone logo. Na rynku wtórnym M9-P trzymają wyższe ceny, bo wyprodukowano ich mniej i jako nowe, w sklepie, były również drożej wycenione.

Na bazie M9 powstała również pierwsza wersja Monochrom, umożliwiająca wykonanie tylko czarno-białych zdjęć. Specjalnie skonstruowana do tego celu matryca działa (w skrócie) tak samo jak film. Leica jako pierwszy i jak dotąd jedyny producent na świecie odważył się wypuścić na rynek tego typu aparat i muszę przyznać, że był to doskonały pomysł! Nie miałem możliwości dłuższego obcowania z Leicą Monochrom, ale poczyniłem nią kilka zdjęć i zdecydowanie wpisuję ją na listę moich fotograficznych marzeń. Ze względu na swoją specyfikę i limitowaną produkcję, zawsze był to model bardzo drogi i trzyma cenę na rynku wtórnym. Warto zaznaczyć, że najniższa wartość ISO w modelu Monochrom to 320.

Pod koniec życia modelu wyszedł również tańszy wariant M-E. Jest to standardowa M9-tka okrojona z kilku funkcji. Nie ma selektora ramek dalmierza i zewnętrznego portu USB, który i tak się nie przydaje. Zdjęcia robi takie same jak standardowa M9.

Zalety:

  • Dostępność. M9 był modelem popularnym, więc łatwo go kupić z drugiej ręki.
  • Cena. jest drożej, niż w przypadku M8, ale różnice cenowe się zacierają.
  • Matryca. Zaprojektowana przez Kodaka matryca CCD generuje wspaniałe kolory, przy tym udało się wyeliminować problemy poprzednika związane ze zbyt cienkim filtrem IR przed matrycą. 18 Mpx jest całkowicie wystarczające.
  • Bateria. Ta sama, co w M8. Fotografując można zapomnieć, że się wyczerpuje.
  • Obsługa. To typowa Leica M. Do bólu prosta w obsłudze i dająca dużo satysfakcji z codziennego użytkowania.
  • Dużo wersji do wyboru. Oprócz standardowej M9 możemy poszukać wersji Monochrom, M9-P albo M-E. Wybór zależy wyłącznie od indywidualnych preferencji.

Wady:

  • Korodująca matryca. Niestety, Leice nie udało się uniknąć wpadek jakościowych. W większości egzemplarzy M9, jak również M-E i Monochrom po pewnym czasie pojawiały się charakterystyczne ślady na matrycy. Producent ogłosił akcję serwisową wymieniając za darmo matryce na poprawioną wersję. Kupując egzemplarz z rynku wtórnego należy upewnić się, że jest po wizycie w serwisie. Obecnie Leica ogłosiła koniec wymiany matryc, na rynku jest problem z ich dostępnością.
  • Wiek. Leiką M9 możemy spokojnie fotografować na co dzień. Kolory są super, szybkość działania zadowalająca. Generalnie wszystko jest OK, ale mam wrażenie, że robię zdjęcia starym aparatem. O ile w M8 jest to zaleta i coś fascynującego, o tyle w M9 jest jakoś tak… inaczej. Oczywiście jest to nadal wspaniała Leica M, ale biorąc pod uwagę frajdę – wybieram M8. Chyba musi minąć jeszcze trochę czasu zanim docenię w pełni zalety M9.
  • Niskie użyteczne ISO. Ograniczenia matrycy CCD są nie do przeskoczenia.

M (typ 240)

Następca M9 powinien nazywać się M10, ale z niewiadomych przyczyn Leica nazwała go po prostu „M”. Żeby się myliło z innymi M-kami do nazwy „M” dodawane jest wewnętrzne oznaczenie typu – czyli w tym przypadku 240.

To kolejny rewolucyjny model w dziejach marki, bardzo udany, bez niespodzianek znanych z M8 (filtr IR), czy M9 (korodująca matryca). Firma zarobiła dużo sprzedając M9, więc przyłożyła się konstruując jego następcę. Pojawiła się zupełnie nowa matryca wykonana w technologii CMOS, o rozdzielczości 24 Mpx. Wraz z nową elektronika sterowaną procesorem Maestro, poprawiła się mocno szybkość działania. Chociaż w porównaniu, np. do Sony A7, tą szybkość oceniłbym na 50%. Ekran wyświetlacza zyskał cywilizowany wygląd i rozdzielczość. Mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że M240 to współczesny aparat (stan na rok 2021). Wygląd i jakość wykonania praktycznie nie zmieniły się względem M9.

Na bazie M typ 240 powstała wersja Monochrom (typ 246). Obrazuje nieco inaczej, niż pierwsza wersja zbudowana na bazie M9, ze względu na inną matrycę (CMOS vs. CCD). Z kronikarskiego obowiązku dodam, że Monochrom daje niesamowity obrazek, ostrość i kontrast. I oczywiście słono kosztuje.

Leica M-P typ 240 to wersja bez czerwonego logo na froncie, ze szkłem hartowanym pokrywającym ekran i powiększonym buforem. Kosztuje więcej niż standardowa wersja. Według mnie jest ładniejsza, ale robi takie same zdjęcia. Lepsza opcja, jako lokata kapitału.

Leica M-P typ 240. Z frontu obudowy zniknęła „czerwona kropka”, na górze pojawił się elegancki napis „Leica”. Z założenia miała to być bardziej dyskretnie wyglądająca wersja. Wygląda bardzo ładnie.

Leica M-D to wersja bez tylnego wyświetlacza, przez co ma bardzo ograniczoną funkcjonalność. Wygląda jak rasowy analog. Powstało mało egzemplarzy. Oferta na rynku wtórnym jest mocno ograniczona. O cenie nie ma co wspominać – jest adekwatna do dostępności aparatu. Kiedyś będzie to drogi i poszukiwany model.

M typ 262 to zubożona wersja M typ 240. Pozbawiona jest możliwości podpięcia zewnetrznego wizjera EVF2. Ma inny mechanizm migawki wyróżniający się cichą pracą i inny materiał wykonania obudowy. Bebechy te same, co w wersji podstawowej.

Pod koniec życia modelu M typ 240 pojawiła się jeszcze jedna, limitowana wersja – M-E. Była to najtańsza nowa Leica w historii modelu M, co było zastanawiające biorąc pod uwagę filozofię marki – ciągłego podnoszenia cen. Aparat miał inny kolor obudowy i wyprodukowano go w ograniczonej ilości. Szybko się wyprzedał.

Zalety:

  • Pierwsza Leica M bez niespodzianek. Wyróżnia się długoletnią, bezawaryjną pracą. Przez to nawiązuje do starych, analogowych modeli, które były niezniszczalne.
  • Nowoczesna konstrukcja. Duży skok w stosunku do M9. Szybkość działania nieporównywalna. Cywilizowany wygląd menu + rozdzielczość ekranu dają poczucie obcowania ze współczesnym sprzętem.
  • Jakość zdjęć. Nowa matryca to wyższe używalne ISO i większa rozpiętość tonalna obrazka. Daje większe możliwości obróbki.
  • Dostępność. Długi okres produkcji i spora sprzedaż przekłada się na dużą ilość ofert na rynku wtórym. Obecnie można kupić zadbany egzemplarz za ok. 2500 Euro. Być może cena jeszcze trochę spadnie, ale wydaje mi się, że ten „dołek cenowy” nie potrwa długo. Oczywiście wersji Monochrom, M-D, M-P czy M-E zostało wyprodukowanych zdecydowanie mniej, więc lepiej trzymają cenę.
  • Live View, Focus peaking, możliwość podpięcia EVF. Dodatkowe bajery znane z bezlusterkowców znacząco poprawiły komfort pracy, zwłaszcza z obiektywami o ogniskowych powyżej 75 mm i poniżej 28 mm.
  • Zmodyfikowany wizjer. Podświetlenie ramek po raz pierwszy było realizowane za pomocą diod LED i było niezależne od jakości światła otoczenia.

Wady:

  • Matryca CMOS. To, co jest największą zaletą, bo pozwoliło znacząco poprawić osiągi matrycy, dla wielu jest wadą. Kolory z matrycy CCD, stosowanej w M8 i M9 były zdecydowanie bardziej soczyste. Zdjęcia miały bardziej „to coś”. Chociaż M typ 240 też posiada swój charakterystyczny „Leica look”.
  • Czasem się przywiesza. Jak inne M-ki jest to aparat do „slow photography”, ale zawieszanie się jest sporadyczne.

M240 był aparatem dopracowanym. Ciężko doszukać się w nim większych wad. Z całego serca polecam jako pierwszą cyfrową Leicę M i jako jedyny aparat w plecaku.

M10

Współczesny aparat, który możemy kupić nowy w sklepie. Nazewnictwo powróciło na „właściwe tory” i za literką „M” pojawiła się kolejna cyfra. M10 ma ulepszony dalmierz, dzięki czemu zdecydowanie łatwiej złapać ostrość. Nowy procesor zwiększył szybkość działania względem M240. Pojawiło się nowe menu, ekran zyskał większą rozdzielczość. Rozdzielczość matrycy pozostała ta sama – 24 Mpx, ale poprawiły się jej osiągi, tzn. użyteczne ISO i rozpiętość tonalna. Jednym słowem – wszystko jest bardziej „naj”, również cena. Aczkolwiek na rynku wtórnym pojawiły się już pierwsze egzemplarze, więc nie jesteśmy skazani na zakup nowej sztuki.

Leica 10. Od góry z lewej – wersja czarna i srebrna. Poniżej Monochrom i najnowsza M10-R (fot.: materiały prasowe producenta)

Oczywiście w przypadku M10 tradycji stało się za dość. Pojawiły się warianty M10-P („Professional”), M10-D (bez wyświetlacza) oraz Monochrom. Absolutną nowością jest M10-R z inną matrycą o rozdzielczości ponad 40 Mpx! Nie miałem w ręku najnowszej wersji… Może i dobrze, bo podobno rzuca na kolana, oczywiście z podpiętą doskonałą optyką Leiki.

M10 ma zmieniony wygląd względem poprzedników. Pojawiło się oddzielne pokrętło do zmiany ISO, ilość przycisków przy ekranie została zredukowana. Ale najważniejszą zmianą jest zmniejszona szerokość body, do wymiarów analogowej M. Te kilka mm może nie ma dużego znaczenia, ale jeżeli używamy analogów, z M10 w ręku poczujemy się „jak w domu”.

Zalety:

  • Lepsze osiągi. Jest nowa elektronika, nowa matryca. Widać wyraźny postęp. Szczególnie cieszy szybkość działania aparatu, porównywalna z konstrukcjami innych producentów.
  • Poprawiony wygląd i wymiary. Zwłaszcza mniejsza szerokość body daje lepsze wrażenia z użytkowania.
  • Zmieniony dalmierz. Bardziej wyraźny, poprawia komfort użytkowania aparatu.
  • Bezawaryjność. Na razie nie słychać o żadnych wpadkach. Wygląda na to, że słabe czasy Leica ma już za sobą.

Wady:

  • Cena. Na używany egzemplarz M10 trzeba wyłożyć przynajmniej 4.500 Euro. Jest to świeży model, rynek wtórny na razie jest dosyć ubogi.

M10 to najnowszy i najbardziej dopracowany model cyfrowej M-ki. Wygląda na to, że wszystko jest z nim w porządku i nie zaskakuje użytkowników nieplanowanymi niespodziankami.

Podsumowanie

Kupując cyfrową Leikę M, mamy zasadniczo do wyboru 4 generacje: M8, M9, M typ 240 i M10. Wyglądają bardzo podobnie, oferują zbliżone wrażenia z użytkowania. Dla laika są prawie nie do odróżnienia. Który warto kupić? Tu nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Aparaty Leica są jak wino, albo jak samochody Ferrari. Im starsze, tym bardziej „dojrzałe”, dające zupełnie inny rodzaj frajdy.

M8 to powolny dinozaur generujący niepowtarzalny obrazek, zwłaszcza po konwersji do czerni i bieli. Wciśnięcie migawki przenosi fotografa do innego świata. Ma się wrażenie, że wszystkie części mechaniczne, z których składa się aparat, w pocie czoła pracują, żeby wygenerować efekt końcowy w postaci pliku. To taki cyfrowy analog.

M9 to zdecydowanie nowocześniejsza konstrukcja. Koniecznie należy rozejrzeć się za egzemplarzem z wymienioną matrycą. Matryca CCD daje super kolory, ale nie zachwyca na wysokim ISO. Chyba, że lubimy „ziarnisty” obrazek znany z analogowych czasów. Ten też ma swój urok.

M typ 240 to kolejny skok jakościowy. Bajery w postaci LV czy Focus peaking-u nie zmieniły charakteru serii M, a w praktyce okazują się bardzo przydatne. Aparat właściwie bez wad, obecnie najkorzystniejszy wybór, biorąc pod uwagę relację cena/jakość.

M10 to najnowsza konstrukcja. Jeżeli cię stać – kupuj śmiało i ciesz się wspaniałymi zdjęciami. Barierą jest cena, ale z biegiem czasu pewnie będzie powoli spadała, zwłaszcza, gdy na horyzoncie pojawi się M11.

Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Riccardo
Riccardo
3 lat temu

Dzięki, fajny artykuł i przydatny. Nie usuwaj go, proszę 🙂

Riccardo
Riccardo
3 lat temu
Reply to  admin

Pisz jak najwięcej 🙂