Kupujemy aparat Leica – wprowadzenie

Zapraszam do lektury pierwszej części poradnika zakupowego dotyczącego aparatów marki Leica.

W internecie można znaleźć wiele informacji dotyczących zakupu aparatów fotograficznych. Są strony internetowe, fora dyskusyjne, fanpage na Facebook’u poświęcone najpopularniejszym markom dostępnym na rynku, do których należą: Canon, Nikon, Sony, Fuji oraz Olympus. Ze względu na małą popularność, nie znajdziemy w polskim Internecie wielu informacji dotyczących sprzętu Leica. Dlatego postanowiłem zająć się tą tematyką. W kolejnych wpisach pojawi się dużo przydatnych, technicznych informacji uzupełnionych o moje osobiste spostrzeżenia. Zaczynamy!

Dlaczego Leica?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna i pojawi się na ten temat osobny wpis. Zaczynając od początku, należałoby wspomnieć, że Leica jest firmą z niemieckim rodowodem, która zrewolucjonizowała świat fotografii. W 1925 roku pokazała na Targach w Lipsku model „I” – aparat, który połączył w jednej obudowie kilka bardzo istotnych cech: kompaktowe wymiary, doskonałą optykę, łatwość obsługi oraz najwyższą jakość wykonania.

Ur-Leica

W aparatach Leica zakochali się profesjonaliści i fotoamatorzy, dlatego do lat 70-tych firma była liderem rynku foto na świecie (później rynek przejęły lustrzanki japońskich producentów). Leiki używali najbardziej znani fotografowie: Henri Cartier-Bresson, Robert Capa, Thomas Hoepker, Jeff Mermelstein, Robert Frank i wielu innych. Najbardziej rozpoznawalne fotografie XX wieku zostały w większości zrobione sprzętem Leica.

Obecnie jest to marka niszowa, która (zwłaszcza w Polsce) budzi skrajne emocje. Ze względu wysokie ceny, bardziej kojarzy się z luksusową „biżuterią”, niż przedmiotem codziennego użytku fotografa.

Leica M-P typ 240 z obiektywem Summicron 28 f/2. Model M od początku istnienia wyróżniał się kompaktowymi wymiarami body i obiektywów. Stylistycznym wyróżnikiem serii P jest brak czerwonej kropki nad mocowaniem obiektywu. Aparat ma wyglądać bardziej dyskretnie.

Średni format, pełna klatka, APS-C czy MFT?

Obecna oferta firmy Leica jest obszerna, ale największe zainteresowanie generuje system M, czyli spadkobierca aparatu skonstruowanego przez Oscara Barnack’a na początku XX wieku. Obecna Leica M jest dinozaurem, który pomimo ogromnego postępu technologicznego zachował swoje najbardziej charakterystyczne cechy. Ostrzenie odbywa się za pomocą dalmierza, menu aparatu (w przypadku cyfrówek) ogranicza się do najbardziej niezbędnych funkcji, a lista obiektywów, które możemy podpiąć do body zawiera obszerną listę szkieł wyprodukowanych od 1954 roku do dziś (1954 – data prezentacji modelu M3 i jednocześnie wprowadzenia na rynek bagnetu M).

Żeby zrobić poprawne technicznie zdjęcie aparatem Leica M, trzeba mieć podstawową wiedzę z zakresu fotografii. Co prawda czas ekspozycji oraz czułość można ustawić na „auto”, ale przysłoną czy ostrością sterujemy precyzyjnie operując pierścieniami obiektywu. Dla wprawnego fotografa, dla którego tajniki osiągnięcia prawidłowej ekspozycji nie są tajemnicą, fotografowanie w „pełnym manualu” będzie przyjemnością nie do osiągnięcia przy użyciu nowoczesnych aparatów Sony, Canon’a czy Nikon’a. Działanie aparatów producentów azjatyckich opiera się na najnowszych zdobyczach techniki. Są zoptymalizowane pod kątem pełnej automatyki tak, że fotografowi zostaje właściwie tylko naciśnięcie przycisku migawki. Elektronika zajmuje się resztą, a ewentualne niedociągnięcia można poprawić w postprodukcji. Leica M działa inaczej. Ma nie tylko archaiczny wygląd, ale wymaga obsługi w starym stylu, co w rezultacie daje zupełnie inne odczucia w trakcie fotografowania.

Leica M3 oraz M10-R. Te dwie konstrukcje dzieli prawie 70 lat. Wygląd i sposób obsługi są bardzo podobne. Ostrzenie za pomocą dalmierza działa właściwie tak samo. Największe różnice są wewnątrz obudowy. Nowy model posiada matrycę CMOS o wysokiej rozdzielczości, do M3 trzeba założyć film 35 mm. (fot.: materiały prasowe Leica)


Idea sterowania aparatem jest dopracowywana od 1925 roku. Z generacji na generację układ pokręteł i przycisków zmieniał się tylko nieznacznie, a w 2006 roku, wraz z prezentacją modelu M8 został przeniesiony prawie bez zmian do wersji cyfrowej. Tak, żeby fotografom „analogowym” zapewnić bezstresową przesiadkę na „cyfrę”. Dlatego dla wielu osób stwierdzenie „chcę kupić Leikę” jest właściwie równoznaczne z „chcę kupić Leikę M”.

Ale oprócz systemu M w ofercie są również inne, mniej lub bardziej innowacyjne konstrukcje. Kieszonkowe kompakty z matrycą m4/3, system T oraz CL wyposażone w matrycę APS-C (połowa pełnej klatki), pełnoklatkowy system SL oraz średnioformatowy S. Są to mniej popularne aparaty, które starają się konkurować na rynku głównie z produktami czołowych, japońskich marek, co w obecnych czasach jest niezwykle trudne.

Z modeli innych niż M, SL, S, TL i CL warto zwrócić uwagę na niezwykle udany kompakt „Q”, który obecnie jest dostępny w drugiej odsłonie (Q2), i który okazał się strzałem w dziesiątkę, przekonując do siebie rzesze nowych klientów.

A zatem, co kupić?

Na to pytanie nie ma uniwersalnej odpowiedzi. Z mojego punktu widzenia faworytem jest zdecydowanie Leica M. Tutaj pojawia się kilka nowych pytań: czy szukamy używanego aparatu, czy raczej nowego? Czy chcemy „nowoczesny” aparat cyfrowy, czy tradycyjny na film 35 mm? Jakie obiektywy planujemy podpiąć pod body? Wreszcie, jaki mamy budżet? W przypadku Leica M nie sprawdza się reguła obowiązująca wśród innych producentów, która brzmi – „im nowszy, tym lepszy”. Tutaj stary aparat może dać więcej radości i satysfakcji, niż najnowsza generacja dostępna w sklepie za pięciocyfrową sumę. O serii „M” pojawi się na moim blogu jeszcze sporo szczegółowych informacji.

Dla osób, które chciałyby mieć jednak w swoim aparacie podstawowe zdobycze techniki, jak na przykład autofocus – idealną propozycją jest Leica Q (lub kolejna generacja – Q2). Kompakt z doskonałym cyfrowym wizjerem i zamontowanym na stałe jasnym obiektywem 28 mm f/1.7. Idealny kompromis pomiędzy wielkością, uniwersalnością i jakością obrazka. Wygląda prawie jak „M”, ale to zupełnie coś innego. Aparat idealny do tzw. „street’a”, na wycieczkę czy imprezę rodzinną. Ma genialny, elektroniczny wizjer, który posiada bardzo wysoką rozdzielczość i szybko odświeża obraz. W ogóle ergonomia całego aparatu stoi na bardzo wysokim poziomie. Wszystko, co potrzebne jest pod ręką, Q nie jest tak „przeinżynierowana” jak aparaty np. produkcji SONY. Po prostu przemyślany sprzęt dla świadomego fotografa, a przy tym mocno nawiązujący do bogatej historii firmy. Zasłużenie osiągnął ogromny sukces komercyjny. Zdecydowanie warty zainteresowania. Jako nowy jest drogi (ok. 20.000 zł), do kupienia na rynku wtórnym nawet poniżej 10.000 zł, co na tą markę jest ceną okazyjną.

Leica Q oraz następca – Q2, mocno nawiązują wyglądem do modelu M. Są nieco mniejsze i mają na stałe zamontowany doskonały obiektyw Summilux 28 mm f/1.7. Miłośnicy marki zwrócą uwagę na fakt, że prawdziwe „Lux-y” legitymują się jasnością f/1.4. (fot.: materiały prasowe Leica)

Leica SL, która znajduje się aktualnie w ofercie, to ciekawy bezlusterkowiec wyposażony w bagnet L. Obecnie w sklepie kupimy drugą generację aparatu nazwaną SL2, w każdym aspekcie ulepszoną względem poprzednika. W dużym uproszczeniu, to taki powiększony model Q z opcją zmiany obiektywów. Do niedawna właściciele SL byli skazani na bardzo drogie obiektywy Leica-SL, co znacząco ograniczało popularność systemu. Ale od kilku lat Leica współpracuje z Panasonikiem i Sigmą w zakresie rozwoju bagnetu L, czego rezultatem jest prawdziwy wysyp bardzo dobrych konstrukcji optycznych tych producentów. Szczególnie kusząco prezentuje się oferta firmy Sigma, która zasłynęła z rewelacyjnych szkieł serii ART. I to za ok. 20% ceny, jaką musimy wyłożyć w sklepie za obiektyw z czerwoną kropką na obudowie. Moim zdaniem – warto rozważyć jako jedyny system bezlusterkowy do codziennego fotografowania. Zwłaszcza dla profesjonalistów, którzy chcą spróbować czegoś innego.

Na początku SL robił wrażenie swoim surowym wyglądem. Widać, że konstruktorzy Leiki mocno pracowali nad funkcjonalnością i postawili sobie za cel pozostawić na obudowie jak najmniej przycisków. (fot.: materiały prasowe Leica)

Leica T, TL, TL2 oraz CL – to seria niewielkich bezlusterkowców wyposażonych w bagnet L. Aparaty skazane na znikome zainteresowanie z tych samych powodów, co w przypadku modelu SL. Ceny dedykowanych obiektywów są bardzo wysokie i ciężko znaleźć dobre oferty na rynku wtórnym. Ale od czasu aliansu z Sigmą i Panasonikiem pojawiło się światełko w tunelu, i o ile kogoś nie razi podpięcie obiektywu Sigma pod body Leica – jest to opcja warta rozważenia. Ale moim zdaniem raczej jako uzupełnienie dla systemu SL lub M.

Leica chwali się, że korpus modelu TL (z lewej) powstaje z jednego kawałka aluminium, a za projekt odpowiedzialna jest motoryzacyjna marka AUDI. „Czysty” wygląd mógł zostać osiągnięty dzięki usunięciu wizjera (opcja wsuwana w sanki lampy błyskowej). Możemy ostrzyć tylko za pomocą tylnego wyświetlacza, który dostał funkcję dotyku. CL (z prawej) miał być pomniejszoną Leiką M opartą o konstrukcję TL. (fot.: materiały prasowe Leica)

Leica S (obecna generacja nazywa się S3), to seria aparatów z matrycą średnioformatową. Propozycja dla profesjonalistów przez duże „P”. Z ceną na poziomie 90.000 za body + drugie tyle na 2-3 dobre obiektywy krąg odbiorców jest mocno ograniczony, raczej do bogatych mieszkańców Europy zachodniej i Azji. Ceny na rynku wtórnym są sporo niższe, ale oferty typu 20-30% ceny wyjściowej i tak są poza zasięgiem większości fotoamatorów i zawodowców.

Kiedy Canon wszedł na rynek z przełomową lustrzanką 5D, a Nikon wypuścił niezwykle udany model D700, Leica przekonywała, że profesjonaliści powinni myśleć o większym formacie. Dlatego porzuciła pomysł konkurowania z gigantami z Japonii i poszła swoją drogą. W opracowanie pomysłu i stworzenie całego systemu obiektywów poszły duże nakłady pieniędzy. Na drodze sukcesu stanęła cena i … potrzeby rynku. Okazało się, że większości fotografów całkowicie wystarcza jakość pełnej klatki, i to w zdecydowanie niższej cenie. (fot.: materiały prasowe Leica)

Reszta oferty to aparaty kompaktowe: C-Lux, D-Lux, V-Lux. To konstrukcje zbudowane we współpracy z firmą Panasonic. Mają swoje odpowiedniki w ofercie japońskiego producenta, ale są delikatnie „zrebrandowane”. Mam tu na myśli nie tylko czerwoną kropkę na obudowie, lecz również wygląd menu. Te drobne zmiany względem odpowiedników ze stajni Panasonica mają przekonać klientów do wydania większych pieniędzy. Czy warto? To zależy. Można się zainteresować, ale niekoniecznie najnowszym modelem ze sklepu, ze względu na ogromną utratę wartości na rynku wtórnym. I raczej jako uzupełnienie „większego” aparatu serii M czy SL.

Jeżeli nie możesz kogoś pokonać, to się do niego przyłącz. Może taka idea przyświecała zarządowi Leica, gdy zdecydował się na strategiczne partnerstwo z Panasonikiem. W wyniku współpracy japońskie konstrukcje noszą dumnie napis „Leica” na obiektywach, a w zamian marka z Wezlar może je sprzedawać w swoich sklepach doklejając czerwoną kropkę na obudowie. Niektórzy powiedzą, że to niedopuszczalne. Tak samo, jak miłośnicy Porsche buntowali się, gdy marka wprowadziła na rynek pierwszego SUV-a Cayenne. Po latach okazało się, że ten SUV pozwolił przetrwać niszowej marce. (fot.: materiały prasowe Leica)

Na zakończenie tego wpisu ciekawostka – aparat natychmiastowy – Leica Sofort, który kryje rozwiązania znane z Fuji Instax. Zdecydowanie najtańsza opcja, żeby kupić aparat z logiem Leica na obudowie i chyba tylko po to znalazł się w ofercie. Opcja dla bogatych nastolatków – idealnie komponuje się z drogimi ubraniami i dobrze wygląda na zdjęciach na Instagramie.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments