Leica M5 – najgorszy czy najlepszy aparat z Wezlar?

M5 to takie „brzydkie kaczątko” w linii modelowej M. Przez lata uważany na najmniej urodziwy, krytykowany za ergonomię i porzucenie wierności tradycji marki.

M5 to przełomowy, niesamowicie dopracowany aparat Leiki, który miał powtórzyć sukces M3, pokonać Japończyków i zarobić mnóstwo pieniędzy. Stało się inaczej. Nowy model nie przypadł do gustu klientom, a marka z Wezlar o mały włos nie usunęła linii „M” ze swojej oferty, ponosząc jednocześnie dotkliwe straty finansowe.

Ale od początku.

Leica M5 pojawiła się w 1971 roku. Firma mocno przyłożyła się do skonstruowania tego aparatu, wierząc w sukces swojego dzieła. Nazewnictwo modelu sugerowało kolejną generację, następcę starzejącego się M4. Zdecydowano się zmienić wygląd zewnętrzny. Wysokość wzrosła o 4 mm względem M4, szerokość o 1,5 cm. W związku z tym objętość aparatu była o 23% większa niż u poprzednika, co nie spodobało się odbiorcom. Należy jednak obiektywnie stwierdzić, że po podłączeniu światłomierza do korpusu M4 objętość aparatów stawała się porównywalna. Oczywiście światłomierz był seryjnie na wyposażeniu M5 – symbolizował postęp, wynikający z rozwijającej się dynamicznie w tym czasie elektroniki.


Kółko nastawiania czasów migawki wystaje poza obrys korpusu, podobnie jak pokrętło ustawiania wartości ISO (do prawidłowego działania światłomierza). Wystają również mocowania paska, które, co ciekawe, zostały umieszczone na ścianie bocznej, a nie górnej, jak do tej pory. Oczywiście tak nowatorskie podejście do ergonomii również nie przypadło do gustu skostniałej klienteli.

Nowa epoka, stare podejście.

O ile wcześniejsze modele – M3, M4 czy M2 były zrobione wyłącznie z metalu i szkła, o tyle w M5 po raz pierwszy wykorzystano materiały z tworzyw sztucznych. Obecnie powiedzielibyśmy, że niektóre podzespoły są plastikowe. Można pomyśleć, że był to element wprowadzania oszczędności przez producenta, ale prawda jest inna. Po prostu postęp technologiczny pozwolił szerzej wykorzystać tworzywa sztuczne w konstrukcji, więc Leica poszła z duchem czasu, zachowując jednocześnie najwyższą jakość wykonania. M5 jest ostatnim, ręcznie składanym w Niemczech modelem, który został skonstruowany i wyprodukowany wg. tzw. „starej szkoły”, czyli bez zdecydowanej ingerencji księgowych.

Nietypowo umieszczony napis „LEICA M5” z przodu. Nad wizjerem półprzezroczysty prostokąt – element światłomierza.

Jakie nowości zaoferowała Leica M5?

Wizjer w M5 jest właściwie taki sam jak w M4. Ramki dalmierza odpowiadają ogniskowym: 35, 50, 90 i 135 mm. Ale po przyłożeniu oka do aparatu widać coś więcej. Z lewej strony pojawiaja się aktualnie ustawiony czas otwarcia migawki, a pasek na dole, z dwoma prążkami pokazują wskazania światłomierza. Mając odpowiednio ustawioną wartość ISO na płycie górnej korpusu możemy kadrować, ustawiać ostrość i czas naświetlania zdjęcia, bez oderwania oka od wizjera. W latach 70-tych to była prawdziwa rewolucja, a z dzisiejszego punktu widzenia można docenić bardzo dobrą ergonomię takiego rozwiązania.

Dźwignia przewijania filmu umieszczona w dolnej, otwieranej pokrywie. Tego typu rozwiązanie było zastosowane wyłącznie w M5.

Element światłoczuły jest schowany w dolnej części aparatu. Wysuwa się na ramieniu po przewinięciu filmu i umożliwia precyzyjny pomiar czasu naświetlania. Żeby działał, potrzebna jest bateria, wkładana do specjalnej szufladki umiejscowionej z boku korpusu. Poprawność wskazań jest uzależniona od wartości napięcia baterii – 1,35V. Tego typu baterie nie są obecnie produkowane. W sprzedaży znajdują się tylko takie o znamionowym napięciu 1,5V. Ale jest na to sposób. Na Ebay-u można kupić specjalny adapter, który pozwala zmienić charakterystykę napięcia z 1,5V do 1,35V.

Zaczepy paska z boku są czymś dziwacznym, nawet dzisiaj. Później Leica wycofała się z tego pomysłu, a w niektórych modelach oferowała 3 miejsca, w których można zaczepić zapięcia paska. No cóż, taki urok M5 🙂

Wystarczy zaledwie pół obrotu dźwigni, żeby odkręcić dolną płytkę. Czuć, że w projekt M5 inżynierowie z Wezlar włożyli naprawdę dużo energii i starali się unowocześnić każdy element korpusu.

Ergonomia stoi na wysokim poziomie. Jak każda Leica, tak samo model M5, o ile jest w dobrym stanie, chodzi bardzo precyzyjnie, daje mnóstwo przyjemności z fotografowania. Wizjer jest duży, wyraźnie jaśniejszy niż w M3, mocno ułatwia kadrowanie i ustawianie ostrości. O zaletach używania wbudowanego światłomierza nawet nie ma co się rozpisywać. Większy rozmiar poprawia wygodę trzymania aparatu.

Między lustrzanką a dalmierzem.

Lata 70-te należały zdecydowanie do lustrzanek, a Leica modelem M5 chciała połączyć dwa światy. Nowoczesną technologię SLR i tradycję związaną z produkcją konstrukcji dalmierzowych. Niestety, takie podejście nie przypadło do gustu klientów. O ile w pierwszych dwóch latach Leica M5 sprzedawała się całkiem nieźle (20.000 egzemplarzy znalazło klientów), o tyle w 1975 roku fabrykę opuściło zaledwie 1400 sztuk. Inżynierowie z Wezlar, dumni ze swojego dzieła musieli zmierzyć się z porażką rynkową, i na długi czas porzucili pomysł unowocześniania dalmierzowych konstrukcji.

Wystające poza obrys korpusu kółko wyboru czasów naświetlania. Obok okienko informujące o ilości wykonanych klatek. Z drugiej strony gorąca stopka i uwaga – pokrętło do ustawiania ISO zgodnego z załadowanym filmem. Jest to kolejny, konieczny element zapewniający prawidłowe działanie światłomierza.

Kolejnym aparatem, który był następcą M5, był M4-P. Leica cofnęła się w czasie odgrzewając „starego kotleta”, pamiętającego tak naprawdę czasy M3 z początku lat 50-tych.

Leica M5 teraz.

Mała liczba wyprodukowanych egzemplarzy przekłada się na słabą dostępność na rynku wtórnym. W Polsce znalezienie M5 na sprzedaż graniczy z cudem. Pozostaje poszukiwanie ładnej sztuki za Odrą. Aczkolwiek nawet w Niemczech ofert nie ma zbyt wiele.

Można wybrać wersję czarną lub srebrną. Srebrnych powstało zdecydowanie mniej, ale nie ma to znaczącego przełożenia na cenę. Decydujący jest stan techniczny. O ile w M3 czy M4 najważniejsza jest działająca mechanika, o tyle w przypadku M5 mamy światłomierz na baterię. Jeżeli działa, cena aparatu jest znacząco wyższa. Bez działającego światłomierza oczywiście da się robić zdjęcia. Wtedy jednak musimy się zaopatrzyć w zewnętrzne urządzenie pomiarowe.

Ze względu na swoją złą sławę i opinię „brzydkiego kaczątka” Leica M5 zawsze była sporo tańsza niż np. M3, M4 czy M6. W ostatnich latach zaczęło się to zmieniać i widać wyraźny trend wzrostowy. W 2021 roku ciężko znaleźć Leikę M5 w cenie poniżej 1000 Euro. Ładne sztuki, z kompletem w postaci instrukcji i pudełka z tzw. „matching numbers” (czyli zgodnymi numerami seryjnymi) dochodzą do poziomu 2.500 Euro.

Osobom szukającym Leiki M5 polecam lekturę wcześniejszego wpisu: na co zwrócić uwagę kupując używaną Leikę M: notonly.photos/2021/04/23/kupujemy-analogowy-aparat-leica-m-poradnik-zakupowy/.

Z punktu widzenia współczesnego użytkownika Leica M5 jest doskonale wykonanym, dopracowanym narzędziem do fotografii analogowej. To, co kiedyś było krytykowane, obecnie jest zaletą.

Mając w ręku M4-P i M5 ma się wrażenie, że te aparaty dzieli przynajmniej jedna epoka. I chociaż M4-P jest nowszy, to M5 jest znacznie przyjemniejszy w użytkowaniu i sprawia wrażenie dużo nowocześniejszego aparatu.

Uwaga na obiektywy!

Na koniec przestroga dla kupujących. Nie wszystkie obiektywy z mocowaniem „M” dają się podpiąć do korpusu M5. Wynika to z zastosowania ruchomego elementu światłomierza. Warto wcześniej sprawdzić kompatybilność konstrukcji.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments