W poszukiwaniu najlepszego bezlusterkowca – SONY A7 IV
SONY jest prekursorem segmentu bezlusterkowców. Od wielu lat konsekwentnie ulepsza swoje aparaty, co ma wymierne przełożenie w wynikach sprzedaży. Jeszcze niedawno na półkach w sklepach foto królowały Nikony i Canony, dzisiaj numerem jeden jest „firma od telewizorów”. Czy słusznie?
Od początku.
Pamiętam, kiedy na rynek wchodziła pierwsza generacja SONY A7. Ten aparat wywołał prawdziwą burzę wśród fotografów, dla których szczytem technologicznej doskonałości były lustrzanki. Na forach, czy grupach na Facebook’u, można było przeczytać tysiące wypowiedzi, że „po co komu ten wynalazek” i że „to się nie przyjmie”. Krytykowano A7 za wolne działanie, duże zużycie energii, słabą ergonomię. Pojawiały się również absurdalne wypowiedzi dotyczące elektronicznego wizjera, który miał być przyczyną znacznego, nieodwracalnego pogorszenia wzroku.
Od daty premiery pierwszej A7-ki minęło prawie 10 lat. W świecie aparatów fotograficznych to wieczność. Obecnie w sprzedaży jest czwarta generacja, która tylko z wyglądu przypomina swój pierwowzór. Pod względem użytkowym, to zupełnie inna bajka.
Tak, kupiłem kolejne SONY.
W jednym z poprzednich wpisów, dotyczących A6300 napisałem, że nie lubię aparatów SONY. To prawda. Jeżeli tylko mogę, sięgam po Leicę M. Analogową lub cyfrową. Ale są zastosowania, w których prosty dalmierz po prostu sobie nie radzi i potrzebne jest coś bardziej zaawansowanego technologicznie.
Oczywiście, na rynku jest wiele ciekawych propozycji z segmentu nowoczesnych bezlusterkowców. Po latach rozwijania technologii DSLR swoje udane konstrukcie oferują Nikon i Canon. Jest Fuji, które konsekwentnie ulepsza swój system oparty o sensor wielkości APS-C. Jest w końcu (były) Olympus i Panasonic, oferujące profesjonalne rozwiązania oparte na sensorach m43. Jest w czym wybierać, ale… No właśnie, zawsze jest jakieś „ale”, które powoduje, że w końcowym rozrachunku wygrywa SONY, jako ten najlepszy kompromis.
A7 IV – pierwsze wrażenia.
To, jakie możliwości oferuje podstawowy aparat serii „Alfa 7”, to jest coś niesamowitego. Z pół-profesjonalnego „pstrykadełka”, SONY A7 wyewoluowało do zaawansowanego kombajnu, który nadaje się w zasadzie do wszystkiego. Przez kolejne miesiące zamierzam dogłębnie „zbadać” ten korpus, wycisnąć z niego wszystko, co można i podzielić się z Wami moimi wrażeniami. Tymczasem, na dobry początek, kilka spostrzeżeń ode mnie, czyli „zatwardziałego Lajkarza” 🙂
- Jest duży
Pamiętacie, jak były reklamowane pierwsze bezluterkowce? Jako mniejsze i lżejsze od lustrzanek. Po co masz dźwigać kilogramy? Kup bezlustro, będziesz miał kompaktowy system o porównywalnych możliwościach. Sam się złapałem na ten marketingowy bełkot kupując lata temu A7 II. Haseł reklamowych sprzed lat już nikt nie pamięta, a z generacji na generację korpusy zaczęły rosnąć, dochodząc do rozmiarów zapomnianych już lustrzanek. A7m4 jest tego doskonałym przykładem. - Ergonomia jest super
Większe rozmiary przekładają się na lepszą ergonomię. Grip jest super-wygodny, wreszcie A7 leży w dłoni tak, jak powinien. W ogóle wszystko jest na swoim miejscu – mam tu na myśli przyciski i pokrętła. Wszystko sprawia wrażenie bardzo, ale to bardzo dopracowanego. Sposób w jaki otwierają się klapki kryjące złącza, z jakim oporem reagują poszczególne przełączniki, jak działa joystick. Czuć, że jakaś bliżej nieokreślona grupa japońskich inżynierów, spędziła całe lata dochodząc do tego momentu w historii, w którym A7 IV jest wzorem ergonomii współczesnego bezlusterkowca. - Jakość wykonania robi wrażenie
Zastosowane materiały, jakość montażu i wspomniane wcześniej odczucia z obsługi pokręteł i przełączników, są na najwyższym poziomie. Nie mam tutaj nic do dodania. - Hurrra! Jest nowe menu
Po latach testowania cierpliwości użytkowników, SONY zdecydowało się na zmianę menu, co było konsekwencją zmiany procesora aparatu na nowszą konstrukcję. Nowe menu jest znacznie bardziej przyjazne, lepiej poukładane. Nie powiedziałbym, że jest idealne, ale w porównaniu z poprzednim to duży skok naprzód. - Ilość opcji przeraża
Przeglądając opcje menu… połowy z nich nie rozumiem. Wychodzi na to, że będę musiał przysiąść nad instrukcją obsługi, żeby „poukładać” wszystko według swoich preferencji i dowiedzieć się, czego tak naprawdę potrzebuję. Większość przycisków, pokręteł można spersonalizować. Można skomponować swoje menu – możliwości są właściwie nieograniczone. Na początku ta ilość dostępnych kombinacji przeraża i trzeba wypić dobrą kawę, żeby zacząć to „ogarniać”. Na szczęście, dla odreagowania, mam kilka korpusów Leica M, które w wersji cyfrowej posiadają skrajnie ubogie menu. A pokręteł i przycisków też nie za wiele. - To prawdziwy kombajn
Możliwości tego korpusu są niesamowite. Wzmocniona bateria, dwa sloty kart pamięci, super-matryca o dużej rozdzielczości, dobra stabilizacja, rewelacyjny autofocus – tu nic nie brakuje. Każdy fotograf będzie zadowolony. A filmowiec? Raczej też, biorąc pod uwagę nowe kodeki All-Intra, 4K 60p z 10-bitową rozpiętością tonalną w płaskim profilu S-LOG3 i pełne złącze HDMI. Można lepiej? Tak, można, ale wtedy musimy sięgnąć po profesjonalne rozwiązania z firm Arri czy BlackMagic i dołożyć jedno albo dwa zera co ceny zakupu.
FE 4/24-105 G OSS
Pod tą dobrze zaszyfrowaną nazwą kryje się bardzo udany obiektyw o standardowym zakresie ogniskowych i przyzwoitym świetle. Jakość obrazu powinna być bardzo dobra, bo to w końcu konstrukcja z serii „G”. Z kilkoma dodatkami w postaci stabilizacji obrazu i dodatkowego, programowalnego przycisku na obudowie. Na razie widzę, że rozmiarowo jest to niezła „krowa”. Wygląda jak typowe, lustrzankowe 24-70 f/2.8.
Skąd taki wybór obiektywu? Bo potrzebuję uniwersalnego narzędzia do nagrywania filmów na YouTube. A tu mamy wszystko, w jednej obudowie. A jak będę potrzebował mniejszej głębi ostrości – zawsze mogę podpiąć Summilux-a 50 mm.
To dopiero początek.
Nie będę się rozpisywał, jakie wady i zalety ma nowa konstrukcja SONY. To dopiero początek mojej przygody z tym aparatem. W kolejnych wpisach zamierzam go dokładnie wytestować, jako maszynę do filmowania, jak również fotografowania. Z dedykowanym obiektywem, jak również ze stałkami Leica M. Zobaczymy, czy moje uprzedzenia do aparatów SONY pozostaną aktualne, czy czwarta generacja A7 mnie do siebie przekona. Bo pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne.
Coraz brzydsze te Soniaki 😀 I te obiektywy takie wielkie. Ale swoją A7 1 cały czas mam i raczej nie sprzedam, przydaje się do macro i ogólnie do zabawy starociami. Więcej przejściówek dostępnych niż do Leiki, a i nie chce mi się ich dublować.
Oj, SONY mocno pocisnęło do przodu. O ile jeszcze A7 III jeszcze mnie nie przekonywało, o tyle A7 IV jest pozbawione wszystkich denerwujących drobiazgów. Najbardziej zachwyca mnie w tym aparacie poziom dopracowania. Wszystko w nim jest i jest na swoim miejscu. Daje zupełnie inne odczucia, jeżeli chodzi o robienie zdjęć niż Leica, ale jest cholernie dobrym sprzętem.