Leica M – stary obiektyw i nowy korpus, czyli Elmar 50 mm f/3.5 + Leica M240
Ogromną zaletą systemu Leica „M” jest fakt, że od 1954 roku konstrukcja bagnetu nie uległa zmianie. Czy stary obiektyw Leiki daje radę z nowoczesnym, cyfrowym body? Zapraszam do lektury wpisu.
Stary, analogowy korpus i nowy obiektyw? Albo najnowsze, cyfrowe body ze starym szkłem? W systemie Leica M nie ma z tym problemu! Od momentu premiery Leiki M3 mocowanie bagnetowe pozostaje bez zmian, co daje niezliczone ilości kombinacji. W tym wpisie chciałbym się przyjrzeć bliżej takiemu nietypowemu zestawieniu nowoczesnej, cyfrowej technologii w postaci Leiki MP typ 240, do której został podpięty „zabytkowy” Elmar 50mm f/3.5.
Leica Elmar 50 mm f/3.5
Leica Elmar 50 mm f/3.5 to prawdziwy zabytek. Pierwsze szkice genialnego konstruktora, Max’a Bereck’a, przedstawiające omawiany obiektyw, pochodzą z 1925 roku. Prosta budowa, oparta o tzw. tryplet Cook’a, składa się z 4 soczewek w 3 grupach. Imponująco przedstawia się okres produkcji – ponad 35 lat, początkowo z mocowaniem m39, później z bagnetem „M”. Wraz z upływem lat wprowadzano drobne modyfikacje, ale wszystkie 30 skatalogowanych i opisanych wersji posiada bardzo zbliżone parametry i porównywalną jakość obrazowania. Ulepszenia były wynikiem postępu. Zmieniała się technologia obróbki szkła, pojawiały się doskonalsze sposoby nakładania powłok na soczewki.
Ilość wyprodukowanych sztuk również budzi podziw: ponad 360.000 egzemplarzy trafiło na rynek, co stanowi ponad 10% produkcji obiektywów do systemu „M”, które opuściły fabrykę do 2011 roku.
Elmar 50 mm, który znajduje się w moim posiadaniu, jest na co dzień podpięty pod Leikę M3. Body i obiektyw z lat 50-tych idealnie do siebie pasują, zarówno wizualnie, jak również pod względem ergonomii użytkowania.
Leica MP typ 240
O korpusie napisałem już sporo w jednym z poprzednich wpisów. Nowoczesna technologia zamknięta w tradycyjnie wyglądającej obudowie – tak w skrócie można by opisać ten aparat. Premiera MP odbyła się w sierpniu 2014 roku, dwa lata po debiucie „normalnej” M typ 240. Produkcja aparatu trwała do momentu wprowadzenia następcy – modelu M10. Pomimo faktu, że od wprowadzenia na rynek tego korpusu minęło już prawie 10 lat, to jest on nadal nowoczesnym narzędziem, który jakością generowanego obrazka dorównuje młodszym konstrukcjom.
Idziemy na miasto
Pora zapiąć obiektyw do korpusu i ruszamy „na Łódź”. Jest grudzień, właśnie spadł śnieg. Generalnie jest szaro, buro i ponuro, ale to nie przeszkadza. Ważne, że nie pada.
Okolice Dworca Fabrycznego zapowiadają się atrakcyjnie. Nowoczesny obiekt wybudowany na ogromne pieniądze, obok nowoczesne wieżowce. A po drugiej stronie ulicy „typowa Łódź”. Rozwalające się chodniki, zrujnowane kamienice, porzucone samochody gnijące obok dzikiego wysypiska.
Elmar zadziwiająco dobrze „dogaduje” się z cyfrowym body. Ma ponad 60 lat na karku, a nadal pracuje bardzo płynnie. Chciałbym, żeby w każdym nowym obiektywie pierścień przysłony chodził z taką precyzją. Pokrętło ostrości obraca się płynnie, ale wymiana smarów by mu nie zaszkodziła. Nie ma absolutnie żadnego problemu z kalibracją układu szkło-dalmierz. Wydaje mi się, że to również zasługa faktu, że trafił mi się zadbany egzemplarz, który w swoim życiu nie pracował zbyt ciężko.
Przy maksymalnym otworze przysłony jest widoczna delikatna winieta. Przymknięcie zrównuje jasność obrazka w całym kadrze. Ostrość jest zaskakująco dobra! Wydawało mi się, że będzie widać większą różnicę w jakości zdjęć ze starego Elmara i np. nowego Summicron’a, ale… myliłem się! Od f/3.5 Elmar daje ostry, kontrastowy obraz od brzegu do brzegu. Po delikatnym przymknięciu jest jeszcze lepiej i w rezultacie, zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle warto inwestować w super-drogie, nowoczesne konstrukcje, skoro „dziadek” potrafi tak naprawdę wyprodukować dobre zdjęcie.
Ze względu na fakt, że dzień był pochmurny, nie miałem możliwości sprawdzić pracy pod światło. Będzie jeszcze okazja i na pewno pochwalę się zdjęciami w jednym z kolejnych wpisów.
Tymczasem można spojrzeć na rozmycie tła, czyli tzw. bokeh. Oczywiście przy 50 mm i maksymalnym otworze f/3.5 trzeba trochę „powalczyć”, żeby uzyskać malownicze nieostrości, ale i tutaj efekty są bardzo poprawne. Ja nie mam zastrzeżeń, podobnie jak w przypadku obserwacji aberracji chromatycznych. Oczywiście tutaj Elmar ustępuje nowszym obiektywom z zaawansowanymi powłokami antyodblaskowymi. Jednak moja ocena całościowa jest jak najbardziej pozytywna. A przypominając sobie fakt, że tu w środku siedzą tylko 4 soczewki, to trzeba zdjąć czapkę z głowy i okazać duży szacunek „dziadkowi”.
Jeszcze kilka kadrów
Zostawiamy urbex’owo-śmietnikowe klimaty centrum Łodzi i idziemy w kierunku dworca.
Ogniskowa 50 mm dobrym wyborem do miasta, zwłaszcza jeżeli chce się mieć „czystsze” kadry, lub zwiększyć dystans od otoczenia. Tutaj Elmar sprawdza się jak każdy inny obiektyw, umożliwiając zarówno komfortową pracę przy wykorzystaniu mechanizmu dalmierza, jak również przy fotografowaniu z wykorzystaniem ostrzenia strefowego.
Kilka słów podsumowania
Zaczyna robić się ciemno i zimno. Po kilku godzinach spacerowania bez rękawiczek zaczynam myśleć o kubku gorącej, zielonej herbaty w domowym zaciszu.
Zgrywam zdjęcia z karty pamięci, przeglądam w Lightroom’ie. Oceniam poczynione kadry, przyglądam się poszczególnym zdjęciom. Mam uśmiech na twarzy i podsumowując ten „luźny” test – chyba o to chodzi. Żeby być zadowolonym i tutaj stary i nowy sprzęt Leiki spełniły w 100% swoje zadanie.
Muszę przyznać, że takie staruszki mają coś w sobie.
Elmar 50 f/3.5 nie jest jakimś niesamowitym szkłem. Dla mnie, jest czymś niezwykłym, że korpus i obiektyw, które dzieli konstrukcyjnie prawie 100 lat, tak dobrze ze sobą współpracują 🙂
Jestem po pierwszych próbach M10 z Elmarem 2,8/50, a w zasadzie 2,8/5 cm, bo tak ma napisane, analogicznie jak Twój 3,5. Ostrość w porządku, rozmycie tła przyjemne, kolory jak z bajki. Niepodważalny dowód na to, że wcale nie muszą być najnowsze superobiektywy, aby być bardzo zadowolonym. Jeden z wielkich atutów Leiki.
Według producenta nie wolno go składać na cyfrowych aparatach, bo można uszkodzić matrycę. Może być używany tylko w stanie wysuniętym. Obawiam się, że prędzej czy później zapomnę o tym ograniczeniu i o jest jedyny powód, dlaczego będę go rzadko zakładać na M10.
Zgadzam się w 100%. Mój Elmarit wpisuje się wyjątkowo dobrze na cyfrowych matrycach o wysokiej rozdzielczości. Jest to dla mnie dowód na to, że w kwestii „szkieł” niewiele się zmieniło przez lata. I dobry obiektyw „kiedyś”, pozostaje dobrym obiektywem „teraz”.
Co do składania – można się dokształcić w internecie, bo tylko niektóre kombinacje body-obiektyw są problematyczne. Przynajmniej mój składany Elmarit nie zahacza o migawkę.